W ciemności
Burza ucichła
nad ranem. Cisza, która nastała wraz z odejściem ostatniej ciemnej chmury,
zbudziła śpiące w rogu dziecko. Chłopiec, próbując uchronić się przed
przerażającymi dźwiękami natury, przytkał dłonie do uszu, ciasno je oplatając,
i zasnął w dziwaczej pozycji. Po przebudzeniu długo nie mógł dojść do siebie,
obraz przed oczami nie chciał się wyostrzyć, wirował i drgał, jakby ktoś ruszał
przed nim grubą zasłoną. Podniósłszy w końcu głowę prawa odrętwiała ręka, na
której spoczywał wcześniej ciężar ciała, zaczęła mrowić go nieprzyjemnie. Nie
lubił tego uczucia, potrząsnął więc dłonią, chcąc złagodzić uczucie, ale nie to
stanowiło teraz problemu.
Serce zatłukło
chłopcu szaleńczo, gdy zrozumiał, w jakim miejscu się znalazł. O poranku strych
wciąż skąpany był w lekkim mroku, ale przedzierające się przez zakurzone okna
promienie słońca, dawały smugi światła, w których widać było unoszący się w
rytmie przeciągu kurz. Dyszał szybko próbując wrócić pamięcią do tego, co
takiego stało się podczas nocnej burzy. Pamiętał, że grzmot wyrwał go z objęć
snu, a błyskawica przetaczająca się przez niebo zmusiła do otworzenia oczu.
Przypominał sobie ten niepokój, kiedy kolejne grzmoty i pioruny niemal kruszyły
nocną ciszę. Bał się, wciąż był tylko dzieckiem, dla którego takie chaotyczne
wydarzenia w naturze, cechowały się czymś złym i niebezpiecznym, jakby były
zwiastunem rychłego końca.
Doszły do
niego obrazy, wspomnienia zeszłej nocy, kiedy ze strachu zakrył uszy, żeby
odgrodzić się od przytłaczających dźwięków, brzmiących jak pękające mury domu.
Zacisnął również mocno oczy, chociaż blask, jaki dawały pioruny, widział nawet
przez powieki, jako pomarańczową łunę. Przywarł twarzą do poduszki i rozmyślał
nad rzeczami, których bał się równie mocno, aby zagłuszyć w sobie ten
narastający niepokój związany z burzą.
Tym co sprawiało, że przez ciało chłopca przebiegał jeszcze większy dreszcz, był
strych. To o nim właśnie pomyślał tej nocy i wówczas zrozumiał.
- Znowu
mignąłem!
♦♦♦
- Mamo!
Przysięgam ci! – zawodził chłopiec parę godzin później.
Kiedy zbudził
się na strychu i połączył fakty, szybko uciekł z przerażającego miejsca wprost
do swojego łóżka, gdzie okrył się szczelnie kołdrą, ukrywając przed tajemnicami
poddasza. Potem zasnął zwyczajnie zmęczony dziwną sytuacją, a o równej
dziewiątej siostra obudziła go słowami „Oskar, śniadanie!”.
W kuchni
panowała gęsta atmosfera.
- Naprawdę,
mignąłem – dodała zrezygnowanym głosem, wpatrując się zaszklonym wzrokiem w
matkę. Niebieskie tęczówki stały się intensywniejsze niż zwykle.
- Już ci to
mówiłam, że to tylko lunatykowanie – zwróciła się do niego. – Ludzie nie
„migają”, jak ty to nazywasz. Lunatykujesz i nie zdajesz sobie sprawy z tego, że chodzisz nocą i budzisz się w różnych miejscach, oto cała magia.
- Nie różnych!
– zaprotestował niemal wstając z krzesła. – Tylko na strychu.
- Oskar,
proszę cię! – Kobieta traciła już cierpliwość.
Od rana
przygotowywała się do ważnej konferencji, jako ceniony psi kardiolog, nie mogła
odmówić udziału w tak ważnym wydarzeniu, a zawodzenie syna nie ułatwiało jej
sprawy. Denerwowała się tym czy wypadnie dobrze, ostatnio miała duże problemy z
koncentracją, dlatego fanaberie małego Oskara schodziły na dalszy plan. Ramira
nie czuła się z tym dobrze, nie czuła się dobrze również w tym domu, miała
mętlik w głowie przez co stawała się nerwowa i rozchwiana emocjonalnie, a taka
nie chciała być do dzieci.
- Oskar,
posłuchaj – zwróciła się do syna przykucając obok i gładząc jego delikatne
różowe policzki. – Mam bardzo ważne spotkanie, jak tylko wrócę porozmawiamy na
temat strychu i migania, dobrze?
Chłopiec
przytaknął z lekkim uśmiechem na twarzy, a Ramira poczochrała go po ciemnych,
puszystych włosach.
- Oskar beksa!
– wykrzyczała dziewczynka. – Oskar beksa boi się strychu!
- Letycjo,
przestań – Ramira chwyciła kubek z kawą i wyszła z kuchni.
- Bo ty nigdy
nie byłaś tam sama w nocy! – wydarł się chłopiec wskazując palcem na sufit. –
Nigdy nie mignęłaś tam!
- Oskar, ale
ty głupi jesteś! Mogę iść na strych o każdej porze, bo ja się niczego nie boję!
♦♦♦
Burza tej nocy
była gwałtowna. Wiatr smagał drzewa z taką siłą, że pnie przekrzywiały się,
omal nie pękając w połowie. Pojedyncze gałęzie stukały w mury budynku, jakby
chciały wejść do środka, skrobały gołymi pędami w rytm szalonego wiatru: stuk,
puk, stuk, puk!
Błysnęło i
zagrzmiało. Huki zbudziły małego Oskara, napełniając go natychmiast
przeszywającym strachem. Serce biło chłopcu szybko, krew pulsowała uciążliwie w
uszach. Wszystko działo się tak dynamicznie, że całe zdarzenie przyprawiło go o
zawroty głowy. Ponownie ta burza brzmiała, jakby miała być ostatnią w jego
życiu.
Zarzucił na siebie kołdrę, skulił się, a
prawym policzkiem przywarł do poduszki cały odrętwiały. Dłońmi zatkał szczelnie uszy
jak poprzedniej nocy. Jeszcze przez chwilę oczy miał szeroko otwarte, pomimo że
był pod pokrywą kołdry, wpatrując się uważnie w bezgraniczną czerń przed sobą.
Powoli jednak zaczął tracił świadomość, grzmoty przestały dudnić, błyski
przedzierać się przez powieki. Chłopiec zasnął.
Nadal była
późna godzina. Burza wyjątkowo rozpętała się w środku nocy, także, kiedy nastał
jej kres, zegarki i zegary w całym domu wskazywały pierwszą trzydzieści.
Chłopiec zbudził się. Głośny łomot wdarł się do jeszcze śpiącego umysłu Oskara
tak nagle, że automatycznie otworzył oczy, chociaż świadomość wciąż drzemała.
Ciemność ciasno oplotła jego spojrzenie niczym nieustannie falująca kotara, tuż
przed twarzą chłopca, ukrywając wszystkie zagadki, ukrywając nawet czym jest to
miejsce, a to go zastanawiało. Dopiero, gdy zimny powiew skłonił Oskara do
naciągnięcia kołdry na zmarznięte ciało, zdał sobie sprawę, że wcale jej nie
ma, podobnie jak poduszki czy samego łóżka. Nie był w swoim pokoju, a jak nie
był w nim, to rozumiał, że musiał pojawić się na strychu za sprawą mignięcia.
Bez zastanowienia dźwignął się na nogi i desperacko zaczął rozglądać się po
ciemnej sali intensywniej niż wcześniej.
Im bardziej
dochodziła do Oskara świadomość, tym bardziej zdawał sobie sprawę ze swojego
krytycznego położenia. Ku jego zaskoczeniu, nie zbudził się w prawym rogu
strychu, co się działo przez ostatnie miesiące, a dokładnie naprzeciwko przy
starym, niedziałającym już zegarze. Jedyną oczywistą rzeczą w tej sytuacji był
fakt, że na strych nie prowadziły tylko jedne drzwi. Oskar, jak i reszta
domowników, zwyczajowo nazywali to miejsce „strychem”, ale niegdyś było to
pomieszczenie, które dziadkowe chłopca używali jako archiwum, magazyn i gabinet
lekarski w jednym. Jedno wejście w prawym rogu prowadziło go magazynu, a drugie
na lewo do archiwum i gabinetu. Dziś żadne z pomieszczeń nie było oddzielone
ścianą.
Oskar rzucił się w stronę najbliższych drzwi, które z ledwością zlokalizował w ciemności.
Zaczął szarpać rozpaczliwie za klamkę, ale stało się to, czego obawiał się
najbardziej - zamek nie chciał puścić. To właśnie do tych drzwi zaginął klucz
zaraz po przeprowadzce i jedyne wejście na strych było to od strony dawnego
magazynu. Chłopiec bał się, serce łomotało w drobnej klatce, a mrok otaczająca
zewsząd nie dodawał dziecku otuchy. Nie miał odwagi pobiec na drugi koniec
strychu.
- No otwórz
się! – Szarpał wciąż za klamkę bez większego powodzenia.
Dudnienie
ciężkich kropel w dach napawały Oskara coraz większym niepokojem. Szum, jaki
roznosił się po szerokim pomieszczeniu, działał stymulująco na dziecięcy umysł,
przywoływał straszne obrazy i niepokojące historie. Już nie wiedział czy
skumulowane tony docierające do niego brzmiały jak dźwięk kroków, czy
faktycznie coś z oddali kroczyło w jego stronę. Zamarł. Przestał na moment
szarpać za klamkę i wytężył słuch. Tup, tup, tup – wyraźne, powolne kroki i
jakieś ciche metaliczne skrzypienie, przedzierające się przez mozolny stukot
deszczu, docierały do Oskara coraz wyraźniej.
Powiódł
wzrokiem w stronę źródła odgłosów. Przez gęstniejącą ciemność nie mógł nic
konkretnego dostrzec, a może w rzeczywistości nikogo tam nie było? Po chwili
jednak coś zamajaczyło w oddali przemykając powoli w intensywnym blasku
wdzierającym się do pomieszczenia przez nieosłonięte okna. Kiedy ciemne chmury
rozeszły się w różne strony, księżyc zaczął rozświetlać mrok pustego strychu w
kilku miejscach. Niezaprzeczalnie, jakaś przygarbiona postać wolno kroczyła w
stronę chłopca sapiąc, charcząc i skrzypiąc czymś, co pchała przed sobą,
pojawiając się w smugach światła i znikając w ciemności na przemian.
Ponownie
zaczął szarpać za klamkę, ale zamek nie zamierzały ustąpić. Panicznie
przerażony postanowił szaleńczo stukać delikatnymi rękoma w drzwi, wydając przy
tym piskliwe okrzyki.
- Mamo! Mamo!
– wołał drżącym, słabym głosem. – Mamo, jestem na strychu! Mamo, przyjdź
tutaj! MAMO!
Nikt go nie
słyszał.
Przygarbiona
postać tupała coraz głośniej. Oskar widział kątem oka jak sunie ku niemu w
szarej potarganej szacie. Dzieliło chłopca raptem parę metrów od przygarbionego
potwora charczącego i sapiącego – tup, tup, tup. Serce jeszcze nigdy wcześniej
nie biło Oskarowi w tak szaleńczym rytmie ani oddech nigdy nie był poza taką
kontrolą jak tej felernej nocy. Czuł nieprzyjemny ciężar uciskający klatkę i
ból z każdym nabieranym powietrzem. Strach sparaliżował go do reszty, nawet
zaprzestał prób mozolnego walenia w drzwi. Całkowicie zesztywniał z trudem
łapiąc hausty powietrza śmierdzącego czymś, co przywodziło chłopcu na myśl
gnijącego szczura. Zrobiło mu się niedobrze.
Nie miał
odwagi, by spojrzeć na wprost, swój wzrok utkwił w starym zegarze, obok którego
niedawno się obudził, i tylko kątem oka sprawdzał jak blisko przygarbiona
postać podeszła. Od przerażonego dziecka dzieliły maszkarę już tylko
centymetry. Oskar słyszał wyraźnie płacz i dziwne sapanie, jakby zbliżająca się
kreatura nie miała nosa, ale pomimo ciekawości mieszanej z przerażeniem, nie
zwrócił się twarzą w stronę potwora, wiąż błagalnym wzrokiem wpatrywał się w
zegar. Narastające łkanie dobiegło z przedmiotu, który pchała przed sobą przygarbiona postać. Wyraźny dziecięcy szloch, przenikliwy i odrzucający,
oplótł chłopca nieprzyjemnie, wyciskając z jego oczu łzy, obsiewając jego ciało
gęsią skórką.
Na niewielkim,
niemal płaskim drewnianym wózku transportowym, coś wiło się i krzyczało na
zmianę z ohydnym płaczem. Coś, co zapewne było dzieckiem, a przynajmniej tak
wydawało się Oskarowi, rozdarło się donośnie i zakasłało, na co przygarbiona
postać zaskrzeczała przeraźliwie, aż chłopiec zatkał uszy nie spuszczając
wzroku ze starego zegara. Kreatura zatrzymała się pochylając nad szlochającym
dzieckiem i chudą, osmoloną ręką, pokrytą liszajami i wrzodami, sięgnęła ku
ukrytej w ciemności twarzy krzyczącego potwora.
W
pomieszczeniu nastała cisza. Tylko szumiący w oddali wiatr sugerował, że życie
nie stanęło w miejscu, choć tak wyglądało to dla Oskara. Przygarbiona postać
wyprostowała się, ale nie ruszała z miejsca jeszcze przez jakiś czas. Szloch
dziecka ustał, jak i jego wijące ruchy, teraz widniał tam tylko nieruchomy, zdeformowany kształt. Chłopiec wciąż przyciskał dłonie do uszu, coraz mocniej,
jakby obawiała się, że tajemnicza postać powie coś, czego on w zupełności nie
chciał usłyszeć. Bał się nawet tego, że ów przygarbiony stwór zna jego imię.
Dziwny
niepokój ogarną dziecko. Przeczuwał, że za moment coś się stanie. Był pewny, że
stwór pokaże twarz, że dotknie go tymi obleśnymi rękoma. Mimo przerażenia
powstrzymywał się jeszcze od zaciśnięcia powiek. Nagłe skrzypnięcie poruszonych
kółek wydobyło przeraźliwy krzyk z wątłych płuc chłopca. Wózek uderzył w łydkę
Oskara, którego kolana ugięły się ze strachu. Zacisnął oczy mocno, marszcząc
niemal całą twarz, nadal wydobywając z siebie rozpaczliwy wrzask.
- Odejdź!
Odejdź! ODEJDŹ! – wydarł się chłopieć opadając na podłogę.
Potem wszystko
się zmieniło. Ciężka atmosfera odeszła, jakby przysłowiowy kamień spadł Oskarowi
z serca. Już nie czuł niczyjej obecności. Wraz z odejściem adrenaliny buzującej
w żyłach, na skórze odcisnęło się wyraźniej zimno. Przenikliwy chłód ogarniał
ciało chłopca coraz śmielej, przenikając nawet przez bawełnianą piżamę w
samochody - czerwone i niebieskie. Niepewnie uniosł głowę. Znajdował się przy
starej wierzbie na skraju lasu nieopodal chatki i ogródka z ulubionymi kwiatami
matki.
- Mignąłem–
mruknął do siebie tym razem zadowolony.
Drzewa
kołysały się na boki, chociaż chłopiec nie czuł, by wiał wiatr. Mimo
niepokojącej otoczki, jaka towarzyszyła temu zdarzeniu, Oskar wpatrywał się
nieustannie w grube pnie, których ruch hipnotyzował go i kusił. Podniósł się. Bosymi stopami stał na wygniecionej kępie trawy, a zmoczona przez deszcz ziemia przylepiła
się do skóry, która straciła zdrowy, różowy kolor. Tej nocy temperatura osiągnęła skalę poniżej
zera, ale chłopiec nie zamierzał iść, nie czuł tego zimna. Ruch drzew był kojący, był jak
najpiękniejszy taniec, który opowiadał jakąś historię. Oskar uśmiechnął się i
uniósł dłonie klaszcząc, jakby gratulował komuś udanego występu. Nie widział w
tym nic dziwnego, nic przerażającego.
Pomiędzy
drzewami coś się przechadzało. Było chude i wysokie, sięgające praktycznie
połowy wysokości drzew; brzóz, sosen i kilku buków. Miało długie ręce i równie
długie kościste nogi, a bladą skórę w odcieniach bieli i szarości zdobiły
szlaki niebieskich żył. Twarz była pociągła i zapadnięta na policzkach, ziemista i spękana jak sucha ziemia. W miejscu, w którym powinny widnieć oczy, znajdowały się bezkresne czarne dziury. Ciało osłaniały brązowe potargane spodnie sięgające do łydek i
niegdyś biała koszula postrzępiona w paru miejscach. Wysoki mężczyzna chodził
tam i z powrotem, a Oskar klaskał nieprzerwanie.
Tego
dnia wszystko się zmieniło.
Cześć :)
OdpowiedzUsuńChciałabym poinformować, że Twoje zgłoszenie zostało przyjęte i oczekuje w Kalendarium na publikację. Zapraszam do skorzystania z zakładki "Nowe Posty" oraz śledzenia bloga na bieżąco. Proszę także o publiczne zaobserwowanie bloga zgodnie z regulaminem, jeśli jeszcze tego nie zrobiłaś/eś.
Pozdrawiam i dziękuję.
https://magiczny-zbior.blogspot.com/